Nowy Jork – stolica mody, centrum finansowe, mieszanka kulturowa. Zapewne są to określenia, które zna każdy. Sami Amerykanie uważają, że miasto jest zupełnie inne niż reszta Stanów; najlepsze, najbrudniejsze, najbogatsze – „naj-” jest główną przyczyną popularności metropolii.
Czytając mój poprzedni post, na pewno wiesz już, że do Wielkiego Jabłka wybrałam się w celach służbowych. Jednak jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy z moim towarzyszem podróży, a zarazem szefem, co chcemy umieścić na naszej bucketliście. Czas zwiedzania był nieco ograniczony, bardziej przez zmęczenie niż przez zachód słońca, bo uwierzcie mi – to miasto nigdy nie śpi.
Pomijając dość długi lot z przesiadką we Francji, na lotnisku JFK wylądowaliśmy o godzinie 20, po 13 godzinach podróży. Do centrum dojechałam dość szybko, w hotelu znajdującym się w Midtown Manhattan byłam tuż po 21. Godzina nagliła, niedziela się kończyła, a tu tyle do zobaczenia!

Na pewno wiesz co było moim pierwszym punktem wycieczki. Poszłam w stronę nowojorskiego nocnego Słońca, placu Times Square. Znalezienie go nie było wcale trudne.
Po pierwsze, tłumy turystów idą zawsze w tamtą stronę, normalni mieszkańcy niedzielny wiecór raczej spędzają w domach.
Po drugie odnaleźć się w Nowym Jorku nie jest trudno, ulice przecinają się w kratkę, jedynie w niektórych miejscach niesforny Broadway psuje porządek tego miasta.
Po trzecie, kto mnie zna ten wie, że takie rzeczy zawsze planuję, studiując miasto jeszcze przed wyjazdem.

Po przedarciu się przez chyba milion osób dotarłam ostatecznie na plac wyłączony z ruchu na samym środku skrzyżowania 7th Avenue i Broadway`u. Rozglądając się dookoła nie widziałam nic oprócz świateł, które swoją natarczywością zapierały dech w piersiach. Pomyślałam „To tak czuje się człowiek w środku telewizora”. Po chwili zaczęły dochodzić do mnie dzwięki i znowu zaczęłam zauważać przepychających się ludzi i wieczny korek.
Magia tego miejsca jest niesamowita. Dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że nawet nie wiem co znajduje się w tej kaskadzie reklam. Rozróżnienie marek jest rzeczą prawie niemożliwą, a przecież takie jest przesłanie reklam, więc o co chodzi? Nadal jest to dla mnie zagadką, po co umieszkać aż tyle neonów i ledów w jednym miejscu, ale podejrzewam, że chodzi o prestiż. Jak nie wyświetlali Cię na Times Square, to nic nie znaczysz w amerykańskim świecie.
W taki sposób przeżyłam pierwszy wieczór w Wielkim Jabłku. Był to mój amerykański sen; „Sosna w Wielkim Mieście? To wszystko chyba mi się śni”. Powtarzałam sobie to przez kolejne kilka dni. A jednak, tak było, ale uświadomiłam to sobie dopiero później.

