Wydaje się że kultura europejska i amerykańska mają wiele wspólnego. US czerpie inspiracje z francuskich projektantów i włoskiego stylu. Europa idzie w ślad za trendami z Nowego Jorku. Nasze kultury się stykają, przenikają. Jednak po przyjeździe do Wielkiego Jabłka już wiem, że różnice są ogromne, a Amerykanie żyją zupełnie inaczej niż myślałam.
Chcę podzielić się z Tobą kilkoma ciekawostkami które zauważyłam podczas zwiedzania ogromnej amerykańskiej metropolii. Szokłam na widok ogromnych wieżowców, bo nie wiedziałam że jest ich aż tyle. Szokłam widząc ilość ludzi na ulicach, bo nie wiedziałam, że jest ich aż tyle. Kolejne 14 powodów dla których szokłam poniżej.
- Bardzo mili mieszkańcy
Myśląc o wyjeździe do tego ogromnego miasta spodziewałam się charakterków, które spotykam w naszej stolicy. Zawsze mam wrażenie, że „Warszafka” chodzi z podniesioną głową, nie pomoże starszej pani, ani nie ustąpi ciężarnej, nie mówiąc już o uśmiechu czy miłym słowie do obcych ludzi (no dobra oprócz „dzień dobry” w windzie). Dlatego lecąc za Ocean myślałam, że tu będzie podobnie, ale bardzo się pomyliłam. Ludzie w pracy, w sklepach, na ulicy uśmiechają się, żartują i pytają o samopoczucie.
Niektórzy mówią, że jest to przejaw amerykańskiej nieszczerości i że przecież ich nawet nie interesuje co u Ciebie słychać, więc jest to fałszywe i parszywe z ich strony, że pytają. Ja na to mówię: Pieprzenie. Niech ten kto tak mówi leci do Nowego Jorku, wróć do Warszawy i spróbuje wypowiedzieć te słowa raz jeszcze. Gwarantuję, że tylko upartym przejdzie to przez gardło.
Tak na prawdę chyba był to jeden z tych powodów, który sprawił, że nie czułam się niebezpiecznie a nawet komfortowo. Wysiadając z windy na The Top Of The Rock, nie wita Cię smutny boy, robiący łaskę że naciśnie guzik. Ty wychodzisz, a tam stoi szeroko uśmiechnięta kobieta, której pierwsze słowa to: „Cześć! Czekałam na Was, mam nadzieję że Wasz dzień od tej chwili będzie jednym z lepszych”.

- Customer Service to bajka
No raczej nikogo to nie zdziwi. Skoro ludzie są dla siebie plastikowo uprzejmi to nie tylko w pracy, ale również w knajpach, na straganach ulicznych czy w marketach. Zaskoczeniem było pójście do restauracji, w której kelner nie rzucił nam kart na stół i nie poszedł za budynek na szluga. On stał i opowiadał o menu, specjalnej ofercie i winie przez więcej niż 30 sekund (no szok!), jakby tylko w tym celu się urodził.
Co prawda, w knajpach trzeba słono zapłacić za obsługę, do rachunku doliczane jest 15-20% napiwków, ale u nas też wypada coś zostawić, nawet przy słabej jakości obsługi, żeby Cię później nie dorwali na mieście z maczetami (4 lata pracy jako kelnerka – wiem co im chodzi po głowie). Jedynie w hotelu nasza obsługa kulała, ale o tym zaraz.

- Bezdomni
Nie będzie to pochlebne spostrzeżenie, ale odkrywałam różne strony tego miasta. Wszędzie na ulicach można spotkać bezdomnych. Spróbuj przejść się 7. Aleją w ciągu dnia i nie naliczyć przynajmniej 10 osób zawiniętych w różnokolorową pościel, leżących na chodniku, a przybiję Ci piątkę stopą. Może była to kwestia mojego hotelu, będącego w niedalekiej odległości od przytułku? Może to kwestia turystów wrzucających datki? Tego nie wiem, ale to że policja nie reaguje i nie przepędza ich z najbardziej ruchliwej ulicy – to już wiem. To nie Warszawa czy Kraków, gdzie żebrzący klękają w kluczowych miejscach i wieczorem się zawijają. To całe obozowiska zajmujące każdą wolną przestrzeń, co bogatszy ma materac, biedniejsi – pościel i śpowory. To jedna z tych rzeczy które bardzo zniechęcają i sprawiały, że nie do końca czułam chęć zamieszkania w Nowym Jorku.
- Przejścia dla pieszych
A propos braku zainteresowania policji czymkolwiek. Wiesz jak przechodzi się w Ameryce przez pasy? Normalnie, tak jak wszędzie, stopami po zebrze. Pasy przydatna rzecz, gorzej ze światłami. Czerwone czy białe? Nieważne, nic nie jedzie = można iść. Nie trzeba wiecznie komplikować życia daltonistom. Z początku nie mogłam przyzwyczaić się do przechodzenia na czerwonym, ale po jakimś czasie uznałam, że to bardzo logiczne. Po co czekać, skoro można iść? Policja również w tym przypadku nie zwracała na nikogo uwagi, mimo że tuż obok przejścia dla pieszych, jakiś aspirant kierował ruchem. Normalnie American Dream.

- Śmieciopolis
Kolejna rzecz która mnie dobijała co wieczór to śmieci. W tak ogromnych mieście ich produkcja jest potężna (podobno około 12000 ton dziennie). Zastanawiałam się nawet jak sobie z tym radzą.
Wyobraź sobie że prowadzisz restauracyjkę, gdzieś na Manhattanie. Sprawa wygląda następująco: Godzina 18, masz z 10 ogromnych worków wypełnionych odpadkami, wiesz że kiedyś tam w przeciagu kilku godzin przyjedzie śmieciarka. Tobie zostało jeszcze 5 godzin do zamknięcia knajpy i zero miejsca na nowe odpady. Hmmmmm co by tu zrobić? Po przekalkulowaniu sytuacji i obserwowaniu sąsiednich lokali, bierzesz te worki i rzucasz na brzegu chodnika ustawiając czarną górę.
No i właśnie to jest problem Śmieciopolis. Nie dość że bezdomni zajmują połowę chodznika, to jego spora część pokryta jest workami, a czasem te dwie przestrzenie się nawet zazębiają. W życiu czegoś takiego nie widziałam.

- Śniadania kontynentalne
Na pierwsze strzygnięcie uszami brzmi nieźle. Jednak warto wiedzieć co oznacza zanim zarezerwuje się hotel/hostel. W przypadku Hotelu Pennsylvania (chociaż dla mnie bardziej trafne byłoby Transylvania) śniadanie kontynentalne nabrało nowego smaku. Mam nadzieję że w Ritzu i Hiltonie w taki sposób to nie wygląda, ale zacznę od początku.
Zdziwiło mnie trochę jak podczas odbierania karty do pokoju, dostałam kupony na śniadanie, ale może tak to tutaj wygląda, pomyślałam. Potem zapytałam o stołówkę, więc pan grzecznie wskazał mi najbliższy zaułek obok schodów. Pomyslałam że trzeba po prostu iść na dół i nie będę się teraz o to martwić, jak nie znajdę rano to zapytam raz jeszcze. Rano to na miejscu odbywał się dramat jak u Mrożka. Długa na 40 minut kolejka ludzi z kuponami stała po…. kolejne kupony. Było chyba 100 osób chętnych do spożycia jajecznicy. Po otrzymaniu kolejnego kuponu ustawiłam się już w kolejce do śniadania.
Jak się okazało, kierunek który dzień wcześniej wskazano mi na recepcji nie był schodami, tylko chodziło o wnękę w ścianie. Żadnej stołówki nie było. We wnęce stała meksykańska rodzina, wydająca bułkę słodką i do wyboru kawa/herbata i soczek/woda. Żebym się nie przejadła! Wszystko zapakowali mi w papierową torbę i nara. Patrzę dookoła, a wszędzie na kanapach ludzie, nie ma gdzie usiąść. O! Są stoliki! 3 stoliki koktajlowe i 9 krzeseł na te miliony osób stojące w kolejce… załamka. W jednaj chwili zniknęła cała przyjemność z jedzenia, które jest całym moim światem.

- Obsługa hotelowa
To jest dziwny przypadek i nie wiem czy zależał tylko od hotelu, w którym nocowałam czy tak jest wszędzie. Wspominałam już, że wszędzie POK (Poziom Obsługi Klienta) jest na wysokim poziomie, jednak pomijając jeden ponkt przy 7. Alei – mój ukochany Hotel Pennsylvania. Pierwszy wieczór w mieście spędziłam czekając w 2 godzinnej kolejce do recepcji. Obsługujący nas Pedro miał bardzo włoskie podejście do życia i chyba robił jednoosobowy strajk, z którego jego przełożeni nie zdawali sobie sprawy. Koleś obsługiwał każdą osobę po 15 minut i jak na złość gdy przyszła moja kolej skończyły mu się kupony na śniadanie, więc czas wydłużył się do 20 minut, bo musiał je wyciągnąć z szuflady.
- Hamburgeryka
Ważną kwestię, którą muszę poruszyć to otyłość Amerykanów. Myślałam, że każdy tam będzie wyglądał jak Świnka Peppa, ale znowu mit został obalony. Amerykanie podążają za trendami, a sylwetka Kim Kardashian jest teraz trendem. Każdy kto jest fancy pije wysokojakościową wodę butelkową Fiji, a na lunch chodzi do pro-vege, pro-healthy, pro-fit, pro-idiot knajp, żeby zjeść makaron z komosy ryżowej lub wegański steak z 3 liściami sałaty za 50$.

- #HASZtagi
Tak jak popularny jest instagram ze swoimi hashtagami, tak popularne jest palenie marihuaniny i haszu. Idąc przez park nie da się choć raz nie poczuć tego aromatu. Ludzie jarają na potęgę. Podejrzewam, że suszonych ziółek jest tam więcej niż liści w Central Parku.
- Żółte taksówki
Chyba każdy wie gdzie jest ich największe skupisko. Na ulicach aż się od nich roi. Są to jedyne legalnie poruszające się po ścisłym centrum taxi. Szukałam miescowych marek aut, jednak większość z nich to standardowe modele Toyoty. Na każdym filmie widać, że kontakt z kierowca ograniczony jest przez szybę znajdującą się za przednim siedzeniem. W rzeczywistoći nie wszystkie taxi je posiadają, ale to co jest niezmienne to widoczna licencja, telewizory w siedzeniach i ostrzeżenia dotyczące obrażania i atakowania taksówkarza, za które można dostac do 25 lat więzenia.

- Wszędzie telewizory
Brakowało mi tylko, żebym otworzyła szafę i zobaczyła tam telewizor. Ci ludzie oszaleli, ile można się wpatrywać w ekrany? W pracy ekran, w taxi ekran, w domu ekran, w sklepie ekran, w kuchni ekran, no brakuje tylko ekranu w toalecie. A potem się wszyscy dziwią, że miasto zużywa za dużo energii, co przyspiesza globalne ocieplenie, co prowadzi do topnienia lodowców i lądolodów, co podnosi poziom wód w oceanach, co za kilkadziesiąt lat może spowodować podtopienie Nowego Jorku. Karma wraca.
- Wielonarodowość
To jest chyba moja ulubiona rzecz. Wielonarodowość, wiąże się z wielokulturowością, a ta z gamą róznorodnych smaków. W Nowym Jorku można znaleźć kuchnię chyba z całego świata, łącznie z naszą rodzimą. Mieszanka kulturowa jest tym co tworzy to miasto, co jest najlepsze. W biurze poznałam ponad 30 osób, dwie z nich były rodowitymi Nowojorkami, reszta pochodziła z innych stanów, żadne z nich nie miało korzeni w Ameryce. Matka Irlandka-ojciec Szkot, babcia Wietnamka-ojciec Pakistyjczyk, matka Kubanka- ojciec Włoch. Zadziwiające jest tylko jedno, żadne z nich nie mówi językiem swoich rodziców, dziadków, żadne z nich nie zgłębia kultury, żadne z nich nie czuje że chciałoby odwiedzić miejsca pochodzenia swoich przodków. Czy jest to oznaka miłóści do Ameryki czy coś innego, głebszego? Podpowiedź poniżej

- Koreameryka Północna
Czym różni się propaganda w Korei Północnej i USA? Chyba środkami przekazu. W Ameryce robi się to w mniej nachalny sposób, ale jednak władze wpływają na psychikę mieszkanców kraju, wpajając im od dziecka wspaniałość ich kraju i ogromu Ameryki. Ja na prawdę nie będę nikogo przekonywać, że to wszystko nie jest ogromne, wręcz przeciwnie. Podczas wyjazdu cały czas cisnęły mi się na usta słowa poety: „Mają rozmach…”. Jednak czy Stany sa lepsze od innych państw? W przeswiadczeniu 99% ichniejszego społeczeństwa na pewno. Wszystkie budynki są przystrojone we flagę państwową, ulice nazwane na cześć naukowców, zobywców, prezydentów i aktorów amerykańskich, a w szkole uczy się historii i geografii głównie Północnej Ameryki, trendy wyznacza miejscowy Vogue, a kawę pije się tylko w Starbucksie. Czy nie przypomina Wam to Korei Północnej?

14. Toalety
Na koniec chyba najistotniejszy punkt naszej wspólnej podróży przez moje przemyślenia. Toaleta to jedno z najważniejszych miejsc, w których spędzamy czas na codzień. Powinna być czysta i zachęcająca, pachnieć fiołkami i zagłuszać dźwięki. W Ameryce nie ma toalet, są kible.
W hotelu, w pracy, standard toalet był jak u nas na dworcach kolejowych. Najbardziej zadziwiająca była toaleta w lobby, żeby się tam przedostać trzeba było przejść labirynt ciemnych korytarzy, w której wykładziny były pokryte centymetrami kurzu, a same kafelki papierem toaletowym i śmieciami – oszczędzę zdjęć. Dodatkowo po co komu 3 kurki pod prysznicem?! Spójrz na zdjęcie poniżej i sam zadaj sobie pytanie czy tak wygląda wanna w pokoju za 240$ za noc?